Strona 1 z 1

Stare, dobre mundiale...

: czw cze 08, 2006 2:55
autor: Obelix
Zakładam temat, bo ostatnio co włączę TV to jakiś stary mecz leci. No więc jakoś tak jednego dnia obejrzałem sobie dwa meczyki z roku 74. I coś mi się nie zgadza z legendą...

Od razu dodam, że oba widziałem na żywo jako dzieciak, potem to już tylko fragmenty. No i pierwsza legenda trochę mi, niestety, padła. Słynny "mecz na wodzie" z RFN.

Krąży ludowe podanie jak to my byliśmy lepsi i tylko ta woda, jak to Beckenbauer z własnej połowy nie wychodził ze strachu, jak to piłka już miała wpaść do krzyżackiej bramki, ale w wodzie stawała, a bramkarz Mayer miał takie wielkie szczęście...

Gówno prawda!

Niemcy byli zwyczajnie lepsi. Beckenbauer faktycznie mało atakował, ale bo też nie musiał. Im wystarczał remis, to co się mieli napinać? Pierwsza połowa z lekką przewagą naszych, ale bo też i musieliśmy to wygrać, więc co było robić? Efekt? Słownie JEDNA 100% sytuacja (Lato, Mayer broni). Fakt, że graliśmy na tę połówkę z większymi kałużami.

Ale Niemcy w 2 połowie też grali na tych kałużach - i teraz to oni przeważali (mimo, że wystarczał im remis), prowadzili grę, a nasi przeszkadzali. Mieli 3 "setki" - karny (pudło), Mueller (gol) i zaraz po golu bodaj Overath (Tomek wybronił). Myśmy mieli dwie "setki" - w zasadzie z jednej akcji, ale to już przy stanie 0:1, więc znaczenia to wielkiego nie miało. Najpierw Kmiecik, ale super Mayer na róg wybił - i po tym rogu Lato w pustą bramkę nie trafił. I to było tyle. Nawet za bardzo żeśmy tych Szwabów nie umieli przycisnąć.

Oczywiście daj nam Boże dzisiaj taki półfinał. Nawet ćwierćfinał. Nawet mecz z Anglią w 1/8.

Oczywiście graliśmy jak równy z równym z mistrzami Europy i świata. Ale takie narodowe pieprzenie, że "gdyby nie deszcz"... Gdyby nie deszcz to też by było 0:1, niestety. Niemcy lepsi byli.

I jeszcze ten zabawny Ciszewski uważający, żeby nie wypowiedzieć trefnego słowa "Niemcy" - musiał mówić "piłkarze NRF", parę razy się nie udało. I te jego wspaniałe: "Mayer cudem broni" - po strzale z 25 metrów prosto w niego (nawet się nie ruszył). Zdaje się, że wszyscy byli wtedy podatni na futbolowy amok i wishful thinking dominowało. O propagandzie sukcesu nie wspomnę.

Co nie zmienia, że nasi byli WIELKĄ EKIPĄ.

Dobra, wyszedł mi post - gigant, więc o meczu ze Szwecją - kiedy indziej. A lojalnie ostrzegam, że też mam przemyślenia! :lol:

: czw cze 08, 2006 11:30
autor: pk
ile ty masz lat?
Jakos kojarzy mi sie ze ty student jestes, cos mi sie tak zakodowalo.
Ale jak w 74 ogladales mecze to masz czterdziestke na karku.. No chyba, ze jako dzieciak ogladales retransmisje. :roll:

: czw cze 08, 2006 14:33
autor: Obelix
Tia, student, student... Gruby, stary i łysy, ale student! 8)

: czw cze 08, 2006 16:56
autor: pk
wymijajaca odpowiedz..

: czw cze 08, 2006 18:06
autor: Obelix
No, stary już jestem, stary, po 4 dychach, niestety...

Dobra, ponieważ niedługo mogę umrzeć, to teraz szybko druga legenda: ten sam mundial, mecz ze Szwecją. W narodowej historiografii funkcjonuje jako NAJGORSZY WYSTĘP NAJLEPSZEJ DRUŻYNY W HISTORII. Wymęczone, fartowne zwycięstwo, Szwedzi byli lepsi, mieli karnego, a przegrali.

Nie jestem całkiem kompetentny, bo oglądałem ostatnie pół godziny, przy stanie 1:0 dla Polski. I co zobaczyłem? Ano, drużyna nasza prowadzi 1:0, skoro to taki słaby mecz naszych, to myślałem że będą bronić wyniku, a Szwedzi jakoś huraganowo atakować. A tu co? Całe pół godziny na połowie Szwecji!!! Nasi prowadzą grę, szukają piłki, szukają bramki, Szwedzi tylko przeszkadzają! Są sytuacje, nie 100%, ale są, Szwedzi nie mają żadnej! Dopiero tak między 84, a 88 minutą przyciskają nas, ale efektem jest tylko 1 dobra sytuacja, której tak naprawdę nie było, bo gościu nie dobiegł do piłki. Od 88 minuty do końca znowu gramy na połowie Szwedów.

Tej legendy (anty) też zatem jakoś nie kumam. Pamiętam jeszcze z dzieciństwa jak czytałem wywiady z naszymi pełne usprawiedliwień, że tak fatalnie to wyglądało, texty doktora Garlickiego, że w 4 meczu na turnieju zawsze przychodzi kryzys, jak to po meczu nasi nawet nie mieli siły się cieszyć...

O co może chodzić? Po pierwsze - być może Szwecja wtedy nie była tak wysoko notowana, jak dzisiaj. Z tego powodu po tym, jak opykaliśmy Argentynę i Włochy wszyscy może liczyli na jakieś 3:0? Nie wiem. Ale w następnym meczu Niemcy przegrywali z tymi "słabymi" Szwedami 0:1, żeby w końcu wybić się z trudem na 4:2, czyli już po paru dniach było wiadomo, że nie kelnerzy to byli. A antylegenda została.

Reasumując: jeżeli w 2 rundzie wpadniemy znowu na Szwedów, to możemy tylko marzyć, żeby tak "beznadziejnie" zagrać, jak wtedy i osiągnąć ten sam wynik. Szwedzi marzyć nie muszą, oni NA PEWNO zagrają podobnie!

: czw cze 08, 2006 19:10
autor: pk
O kurka!
Potencjalnie moglbys byc moim ojcem :shock:

: pt cze 09, 2006 5:32
autor: Obelix
pk pisze:O kurka!
Potencjalnie moglbys byc moim ojcem :shocked:
No, tego to już nie wiem... Nie pamiętam... Pijany byłem... 8)

: pt cze 16, 2006 13:22
autor: NESSUNO
Z takich staroci to na mnie największe wrażenie robi mecz do jednej bramki "rozegrany" w Chile 21 listopada 1973 r.
W kilka tygodniu po tym, jak gen. Augusto Pinochet dokonał zamachu stanu, Chile zmierzyło się z ZSRR w barażach o wyjazd na mistrzostwa świata do Niemiec.

W pierwszym meczu w Moskwie był remis. Ale Sowieci odmówili przyjazdu na mecz rewanżowy do Chile. Bo, jak obłudnie twierdzili, legitymizowałoby to zbrodniczy reżim, a stadion w Santiago wykorzystywano podczas prześladowań lewicowej opozycji...

Ale Chilijczycy się nie zrazili. Wyszli sami na boisko, sędzia gwizdnął, i mecz się rozpoczął. Po wymianie kilku podań kapitan Francisco Valdes umieścił w końcu piłkę w siatce... Wybuch radości na trybunach! A ponieważ przeciwnik był nieobecny i nie miał kto wznowić gry, sędzia zakończył spotkanie. Chile wygrało mecz i pojechało na mundial do Niemiec.

Tylko nie wiem, czy czasem nie było wtedy spalonego. :D