Polecam ten wywiad. Moze nie odkrywkowe ale ciekawe informacje.
...A Podskarbińska – tam grali zawodnicy ówczesnej „Polonii”, był taki zawodnik Borucz.
Poznałem Zdzisława Sosnowskiego.
On grał w „Polonii” warszawskiej, tylko że grał troszeczkę później, aniżeli myśmy zaczęli, może o rok albo więcej. Jego pamiętam doskonale, jestem z nim w kontakcie.
Dlatego zapytałem o dobrych Niemców, bo on opowiada o Niemcu, który sam był zainteresowany piłką nożną, chodził na mecze, a jak raz ich rozpędzono czy była łapanka i stracili piłkę, to ten Niemiec poszedł i dla nich odzyskał piłkę. To był wieli dramat, bo nie mieli w co grać.
Naturalnie. Powiem drugi przykład. Na początku, kiedy zaczęliśmy grać, nie mieliśmy sprzętu. Trzeba było szukać możliwości zakupu nawet koszulek, które się w różny sposób dobierało, butów. Na rogu alei Niepodległości i Noakowskiego (dawniej stał pomnik Sapera przy tym budynku, w którym Ministerstwa Obrony Narodowej za PRL-u się mieściło, tam są dwa lwy w alei Niepodległości) tam mieścił się tak zwany po niemiecku Kraftfahrpark. Kraftfahrpark to było wojskowe miejsce, parking wojskowych samochodów. W tym Kraftfahrparku, w Wehrmachcie, był Dziwisz, zawodnik przedwojenny. Jak Dziwisz na tym terenie się poruszał w różnych sprawach, zobaczył, że tam grają w piłkę. Przyszedł, a po polsku świetnie mówił. Chyba w „Ruchu” grał, już nie kojarzę wszystkiego. Mówi: „Co, nie mata w czym groć? To jo wam jutro przyniosa”. On po śląsku mówił. Koszulki, spodenki, buty, wszystko żeśmy do niego dostali. Co prawda on miał korzenie trochę polskie, ale to nie ma tutaj znaczenia, sam fakt. Jeden mecz towarzyski z Niemcami, który grałem w czasie okupacji (to „Marymont” już był wtedy) na boisku „Polonii”, był w 1943 roku na wiosnę. Nie wiem, jak do tego doszło. Lotnicy zajmowali obiekt „Polonii” z różnych powodów, nie wiem jakich. Tam graliśmy jeden jedyny mecz z lotnikami niemieckimi.
Jak się skończył?
Już nie pamiętam, wynik nieważny był chyba. Oni się wkurzali, że lepiej gramy od nich i tak dalej. Pamiętam jak dziś, ten jeden jedyny mecz był. To był zespół zorganizowany przez lotników. Jeszcze żyje jeden z tych graczy, który ze mną razem grał, nazywa się Romuald Cybulski. Dodatkowo powiem, że była taka sytuacja: getto było odizolowane od reszty Warszawy. W getcie Niemcy zorganizowali warsztaty krawieckie, które pracowały na rzecz wyposażenia armii niemieckiej. To już była wojna z Sowietami. Kierownikiem tych zakładów krawieckich zorganizowanych najpierw w getcie… Później oni zorganizowali takie przedsiębiorstwo, na którego czele postawili pana Marmora. Znane nazwisko, jak się zapytać kogokolwiek z „Polonii”, z dawnych [zawodników]. Marmor był dyrektorem i kierownikiem. Część zawodników „Polonii” zatrudniał w tych przedsiębiorstwach jako pomocników, nadzorców. Wyprowadzali grupy żydowskich robotników do tych zakładów: szwalnia, krawiectwo, robienie butów, walonek tak zwanych, ocieplających. Takie w Rosji się nosi w czasie wielkich mrozów. Tam powstał klub, który się nazywał FC (Futbol Club) „Toebbens”. Ta firma nazywała się właśnie Toebbens i na czele tej firmy stał pan Marmor. On z Niemcami miał kontakty niewyobrażalne. W Toebbensie zatrudnił kilku zawodników i po wojnie, w 1945 roku, a może nawet trochę później, toczył się w Warszawskim Okręgowym Związku Piłki Nożnej tak zwany proces weryfikacyjny (bo grali wszyscy w okupację), ponieważ nastąpiło tak zwane wyzwolenie. Nie będę nazwisk używał, bo to nie miało żadnego znaczenia później. Początkowo zrobili z tego aferę, a później wszyscy ci, którzy byli inicjatorami tego procesu, żeby zawodników, którzy w Toebbensie grali, zdyskwalifikować za współpracę z Niemcami… A oni mieli tyle wspólnego z tym wszystkim, że tam mogli dostać parę złotych. Ten proces później się zakończył weryfikacją, że to było niesłuszne posądzenie. Prawie wszyscy później grali, między innymi byli zawodnicy, którzy później reprezentowali barwy polskie.