Obelix pisze: I czy macie jakąś swoją "paradę wszechczasów"? Bo ja mam, ale trochę się wstydzę, bo to legionista był...

No dobra, dojrzałem do tej trudnej opowieści
No więc chodzi o mecz eliminacji do IO w LA w roku bodaj 1983. Tak, to były te igrzyska, co to w końcu nasi i tak na nie nie pojechali. W eliminacjach graliśmy z Danią - i mieliśmy ten mecz łatwo u siebie wygrać. A tu gówno, bo się skończyło 0:0. Ale to właśnie w tym meczu wschodząca gwiazda Legiuni, niejaki Jacek Kazimierski (zwany u mnie w rodzinie Adolfem Hitlerem z uwagi na specyficzną urodę) wykonał coś, czego nie widziałem nigdy wcześniej, a i potem jakoś sobie nie przypominam. Otóż Duńczyk jakiś walił po centrze (z rogu?) do pustej bramki z odległości bodaj półtora-dwóch metrów. Bramkarza nie było, Duńczyk zamachnął się, by wykonać wyrok. Kiedy się zamachiwał bramkarza nadal nie było. Kiedy uderzał, bramkarza nie było ciągle. Za to, kiedy piłka przeleciała po strzale te 2 metry - bramkarz już był. Po prostu w momencie, gdy kolega z Danii robił zamach nasz Adolf Hitler rzucił się instynktownie całym ciałem w to miejsce, gdzie wierzył, że poleci piłka. Miał do tego miejsca cholernie daleko, no ale wykonał taki tygrysi skok. Wyglądało to dość beznadziejnie, bo Duńczyk mógł tę piłkę skierować gdziekolwiek indziej (wielka, pusta bramka tuż przed nosem). Ale jednak skierował właśnie tam, gdzie wymarzył to sobie kolega Jacuś K. I Jacuś K. obronił strzał życia (zapewne). Trochę to było podobne do tej interwencji Dudka z finału LM, ale Dudek to właściwie tylko ręce wyciągnął i Szewa go w nie trafił. A kolega Jacuś rzucił się cały. Ot, fart, czyli "pierdnięcie szczęścia". Ale efekt był niebywały!
Ufff, głupio mi, ale musiałem...
Żebyśmy się wszyscy poczuli lepiej, to może przypomnę, jak ten sam Jacuś 4 lata później wpuścił babola po strzale Saravakosa.
Hitem trybunowym w całym kraju był potem patriotyczno-rozliczeniowy song pt "Jacek-pedał-Polskę sprzedał"...