
Mecz z Pogonią Szczecin: wielki, niemal już legendarny zegar z przesuwającą się wskazówką pokazuje 40 sekund do końca, wyprowadzamy piłkę mając cztery punkty przewagi, zwycięstwo wydaje się pewne. U naszych przeciwników Caboń, Rosiak, Waniorek, któryś z nich przechwytuje piłkę, szybka kontra i doskakują na dwa punkty. Zaczyna się nerwowo, próbujemy szybkiego kontrataku, niecelny rzut, Pogoń przechwytuje i znowu kontruje - remis, do końca zostaje nie więcej jak 10 sekund, robi się cholernie nerwowo, usiłujemy wyprowadzić piłkę, znowu głupia strata, celny rzut Pogoni na 2-3 sekundy przed końcem i po ptakach.
I jeszcze jedna, o wiele lat późniejsza sytuacja - dla mnie bardzo przykra, runął wtedy w moich oczach mit Andrzeja Nowaka. Mecz koszykówki kobiet (nie pamiętam z kim), przegrywamy, Nowak (trener naszej ekipy) kipi wściekłością. Przeciwniczki są na fali, ciągle atakują i zdobywają kolejne kosze. W pewnej chwili naszym udaje się wybić piłkę na aut, przerywając kolejną akcję. Piłka wpada przypadkowo w ręce Nowaka, ten trzyma ją na jednej ręce, jedna z dziewczyn z przeciwnej drużyny podbiega, by jak najszybciej wznowić grę i wtedy Nowak niemal z całej siły celowo uderza piłkę z pięści drugą ręką trafiając dziewczynę w twarz. Ta pada znokautowana, zalewa się krwią (chyba złamał jej nos). Sędziowie tego nie widzieli, albo uznali to za przypadek i obyło się bez konsekwencji. Ja siedziałem dość blisko i nie mam żadnych wątpliwości, że było to chamskie zagranie obliczone na zrobienie krzywdy koszykarce przeciwniczek.